poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Samotny autostop.

Nie zaczyna się od końca, jednak mam w głowie tyle wrażeń po wczorajszej podróży autostopowej, że nie wytrzymam ani chwili dłużej, aby się nimi z Wami nie podzielić.

Wstałam rano z bardzo nieprzyjemnyn uczuciem w żołądku i mimo, że umówiliśmy się z moim hostem, Amedeo, że kto pierwszy wstaję budzi drugiego, postanowiłam że pozwolę mojemu Włochowi się wyspać. Finalnie ruszyłam w trasę koło 11.30 pełna obaw.
Amedeo dyskretnie przedłużał moment odjechania ze stacji, a to idąc na kawę, a to tankująec, a to robiąc jeszcze jakieś zakupy- powiedział, że nie może sobie wyobrazić jeżdżenia autostopem, zwłaszcza przez dziewczynę i że jak coś to tylko sms i przyjedzie po mnie i odstawi na pociąg. ( w sumie jego postawa uzmysłowił mi dlaczego tak ciężko łapało mi się w  zeszłym roku stopa we Włoszech).

Bolonia- Padwa
Mimo iż od rana próbowałam zapamiętać jak najwięcej włoskich zwrotów, i tak suma summarum przechodziłam na angielski. Widząc to Pani z obsługi stacji zaczęła zagadywać każdego kierowcę który do niej podjechał. Efekt był taki, że w przeciągu 15 minut byłam w środku pierwszego samochodu. Starsze małżeństwo bardzo pragnęło przez pierwsze 5 minut ze mną rozmawiać i po paru zdaniacb wymienionuch na migi doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu.

Padwa-Maestre
Mimo problemów komunikacyjnych pierwszy kierowca okazał się być bardzo ogarnięty i zostawił mnie w doskonałym miejscu do dalszej drogi. Po kilku próbach, rozmowach z polskimi kierowcami usłyszałam w tle jakiegoś bardzo pięknie śpiewającego ptaka. Chcąc zrobić mu zdjęcie w celu oznaczenia nastąpiła awaria i pękł mi mój jedyny obiektyw. Ornitologiczne poświęcenie? Damn it, wolałabym cały obiektyw! Zła na swoją niezdarność klęłam pod nosem w rogu stacji. Z taką skwaszoną miną zastał mnie mój kolejny kierowca- sam do mnie podszedł i zaproponował podwózkę do Maestre.
Paolo jechał odwiedzić swoją babcię- okazał się prześmiesznym facetem, chociaż gdy powiedział, że drzwi od mojej strony można odtworzyć tylko od wewnątrz przez moment mignęła mi przed oczami scena z Grindhouse (koleś powiedział, że uwielbia Tarantino). Finalnie jednak zamiast zrobić ze mnie krwawą miazgę Paolo zabrał mnie na kawę gdzie pokazał mi najlepszą jego zdaniem trasę powrotu do domu. Okazała się serio świetna.

Maestre- Udine
Tempo miałam naprawdę niesamowite- w przeciągu 3 h pokonałam 3 odcinki. Z Maestre do Udine zabrało mnie starsze włoskie małżeństwo- oboje doskonale mówili po angielsku, więc całą drogę przegadaliśmy. Oni mówili mi o swojej córce, o tym że chcą zobaczyć w tym roku Wieliczkę i że to dziwne, że jeszcze nie mamy euro i że zimą nie jest u nas -30 st. Na pożegnanie obdarowali mbie wodą w szklanej butelce (Wam też woda w szklanej butelce kojarzy sie z dobrobytem? :P ) i włoską czekoladą z  Cioccolateria Marino w Turynie.

UDINE- KRAKÓW

Szło mi podejrzanie dobrze- na żaden stop nie musiałam czekać dłużej niż pół godziny, kierowcy byli bardzo sympatyczni i do tego nie wyczuwałam żadnego zagrożenia. Celem na koniec dnia był Wiedeń. W Udine byłam na malutkiej stacji ("damn, spędzę tu pół dnia!"), jednak wiedziałam, że w razie czego o 22 ruszają tirowcy, a przed nimi na pewno spotkam masę busiarzy. Spotkałam też kilka osobówek na polskich blachach, żaden jednak nie był nastawiony pozytywnie do wzięcia mnie ze sobą.

Czasem bywa tak, że wydaje Ci się, że megaokazja ucieka Ci sprzed nosa, a za 10 minut dowiadujesz się, że gra nie była warta świeczki. Tak miałam ja tym razem- udało mi się ubłagać Polaka jadącego do Monachium, żeby wziął mnie ze sobą, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił. Zła podchodziłam do kolejnych włoskich rodzin, aż nagle podbiegł do mnie słoweński kierowca tira, z którym rozmawiałam wcześniej, który cały zaaferowany krzyczał do mnie, że tam jest polska osobówka, muszę spróbować.

I w ten sposób poznałam Agę i Wojtka. Okazało się, że jadą do Krakowa i wezmą mnie ze sobą (jestem dzieckiem szczęścia). Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język, okazało się nawet, że mamy wspólną znajomą (świat jest taki mały!). Zostałam poczęstowana pysznymi włoskimi czekoladkami domowej roboty, które dostali od swoich przyjaciół. Okazało się, że też są ptasimi amatorami, opowiadali jak widzieli flamingi i orły cesarskie w Hiszpanii. Na dodatek wieczorem gdy zbliżała się pora mojej wysiadki zaproponowali, że wezmą mnie na noc do siebie, żebym nie włóczyła się sama! Dawno nie spotkałam ludzi, którzy prócz tego, że normalnie intensywnie pracują, mają tyle wszelakich pasji. Do tego cały ich dom był w książkach! Podejrzewam, że mogłabym się z nimi naprawdę zaprzyjaźnić.


To był pierwszy raz, kiedy podróżowałam sama, do tego sama stopem. Wrażenia? Niesamowicie pozytywne. Nie wiem czy mój Anioł Stróż jest jakimś wypasionym bodyguardem czy ja po prostu nie zdaję sobie sprawy z tego jak blisko czasami jestem od nieszczęścia :)

Bilans całościowy:
0 zł
14 h
1200 km
4 przystanki
7 niesamowitych osób
łakocie: 1 czekoladka z alkoholem, jedna czekolada, 2 ręcznie robione włoskie czekoladki, cukierki
1 woda
1 kawa 
1 stłuczony obiektyw
milion niesamowitych widoków

A już jutro opowiem Wam czym zaskoczyła mnie sobota w Bolonii, co przeszło mi koło nosa i dlaczego zacznę uczyć się włoskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz