wtorek, 22 kwietnia 2014

9. Malta cz. 3- o strawie dla ciała i duszy czyli La Valletta, muzyka i inne


Podzielę się z Wami resztą myśli pomaltańskich zanim zatrą się w mojej głowie.

1. Muzyka

Nie ukrywam, że długo przed wyjazdem szukałam jakiś znaków, że muzyka maltańska jest. I przyznam szczerze- tak ubogiego w muzykę kraju to jeszcze nie widziałam.  Praktycznie jej nie ma, a jeśli jest to tak kiczowata, że uciekasz po 3 sekundach. Co prawda jeśli pojedziecie na Maltę to zapewne znajdziecie zwłaszcza w sezonie festiwale folkowe, ale prawda jest taka, że cała muzyka na tych festiwalach jest włoska i robiona pod turystów.  Znalazłam gdzieś jednego kompozytora, który ponoć tworzył w okresie baroku, ale nie znalazłam żadnych jego utworów w sieci. Może słabo szukałam? A może faktycznie jest tak, że Malta jako położona w bliskim sąsiedztwie Italii czerpała z niej bardzo dużo (bo i czemu nie korzystać, skoro coś jest dobre?). Ja w czasie swojej wizyty na Malcie nie miałam nawet najmniejszego muzycznego epizodu.


2. Zakon Kawalerów Maltańskich
O zakonie maltańskim wiedziałam już dużo wcześniej, głównie za sprawą tego, że w liceum należałam do Maltańskiej Służby Medycznej (było to stowarzyszenie, wiem że teraz działają jako fundacja). Nazywani są szpitalnikami i ich patronem jest św. Jan Chrzciciel, a ich główne zadania na dzień dzisiejszy to jak w przypadków większości obecnych zakonów działalność charytatywna, prócz tego niosą pomoc chorym.


Kawalerowie maltańscy korzystają z krzyża z ośmioma krańcami. 4 ramiona miały symbolizować 4 cnoty- wierność, honor, wstrzemięźliwość i przezorność, a osiem krańców to osiem błogosławieństw lub osiem cnót rycerskich,. Nawiązują także do dawnej struktury zakonu (tzw. 8 filarów lub jak kto woli języków- narodowości z której wywodzili się dawni Rycerze Zakonu)

Myślę, że nie jest moją rolą bardziej przybliżać dzieje Zakonu, jednak zwiedzając Maltę należy pamiętać, że duża część kultury związana jest z działalnością zakonu, tak jak np. konkatedra w Valletcie.


Konkatedra św. Jana
Dla mnie prawdziwe jajko z niespodzianką: Z wierzchu surowa, prosta, tak jak cała architektura Malty, w środku perła sztuki barokowej z ośmioma wspaniałymi kaplicami- każda z nich poświęcona innemu narodowi należącemu do Zakonu.



Mało kto wie, że jest to pierwszy barokowy kościół w Europie. Został on obrabowany z dużej części bogactw w czasie II wojny światowej, a jednak mimo to swoim bogactwem jest porównywany do Katedry św. Marka w Wenecji.


Wpadliśmy do kościoła niczym niedzielni turyści niecałą godzinę przed zamknięciem ( z mojej winy, bo to ja wymyśliłam sobie wcześniejszy wyjazd i trzeba było skompresować nasz plan), a to zdecydowanie za krótko, by zapoznać się z całym bogactwem tego kościoła. 



Prócz całego przepychu, który tam był w środku czekała nas jeszcze wisienka na torcie- dwa obrazy Caravaggia- Ścięcie św. Jana i św. Hieronim. Caravaggio był jednym z Kawalerów Maltańskich i to stąd ten obraz tu. Niestety nie mogłam zrobić mu zdjęcia, a uwierzcie- robił wrażenie, był 3 razy większy ode mnie!
Zupełnie coś innego niż np. Mona Lisa (największe rozczarowanie mojego życia) czy Dziewczyna z perłą (w Bolonii akurat pokazywali ten obraz, uwierzycie, że ludzie potrafili stać cały dzień w kolejce sięgającej prawie do Piazza Maggiore, żeby ją zobaczyć? Wariactwo!)

Ulica Republiki- główna ulica La Valletty



Jedzenie

Obiecałam sobie jeszcze przed założeniem bloga, że nie będę blogerką kulinarną, bo i licho o jedzeniu wiem. 
Prawda jest taka, że maltańskie jedzenie nieszczególnie się wyróżnia. Prócz owoców morza (co jest dosyć oczywiste) na Malcie daniem popisowym jest królik (którego nie było dane nam spróbować). 


My złaknieni maltańskiej kultury, jadła i wszystkiego innego zamówiliśmy dumnie brzmiący talerz maltański. Oczekiwania były ogromne, rzeczywistość? Kawałek białej kiełbasy, trochę pasty fasolowej (Bigilla)- dla mnie obrzydlistwo, ser kozi (Gbejna), trochę kaparów (bardzo słone, nie jestem fanką, dla mnie to minioliwki natarte perfumami) i oliwki. Not so good. Kuchnia maltańska nie zagości chyba nigdy więcej na moim talerzu



Jedynym co mnie przekonało w maltańskim jedzeniu są cytrusy- bardzo tanie, bardzo soczyste i faktycznie bardzo, bardzo smaczne.

Propo cytrusów- zdecydowanie warto spróbować będąc na Malcie Kinnie- to bardzo uogólniając ichniejsza "cola" - a serio, to napój zrobiony z gorzkiej pomarańczy z dodatkiem ziół, gazowany. Moi współtowarzysze krzywili się na smak, a dla mnie to była jedna z lepszych rzeczy na Malcie. Pamiętam jak rodzice przywozili z Czech koncentrat herbaciany o smaku rumu Preso Caj - dla mnie Kinnie to gorzka, gazowana wersja tego koncentratu i absolutny hit smakowy.

Dodatkowo w praktycznie każdym miejscu można kupić bułki z różnego rodzaju farszami (np. bułka z ziemniakami i kurczakiem, z szpinakiem etc).


Maltańczycy
O Maltańczykach w sumie mogę powiedzieć tyle co dowiedziałam się od Polaka, który dwa lata już tam pracuje- ponoć są strasznie "arabscy" (fajnie to określił)- uparci i dumni, raczej nie da się z nimi dyskutować i mają bardzo dużą dumę
Według mojego rozmówcy są narodem o dosyć wąskich horyzontach- całe życie spędzają na wyspie i nie chcą poznawać świata i innych kultur. W sumie gdybym mieszkała w takim klimacie pewnie też nie chciałoby mi się ruszać. 

Malta a globalizacja
Malta pewnie ze względu na swoje położenie i mentalność mieszkańców bardzo opiera się globalizacji. Co prawda w Valletcie można znaleźć McDonalds'a i BurgerKinga jak wszędzie, ale raczej brak tu typowych marketów typu Tesco. Znajomy mówił, że Lidl to w sumie pierwsza międzynarodowa sieć marketów, która otwiera się na Malcie. Kilka tygodni przed naszym przyjazdem było otwarcie jednego lidlowego sklepu na Gozo i ponoć wiązało się to z grubą bibą, bo to nie byle co- Lidl na Gozo!
Maltańczycy chronią swój rynek i chwała im za to, widziałam w sklepach napisy typu: Kupuj maltańskie wino, wspieraj maltański rynek. Nie to co my- przyjmijmy wszystkich zagranicznych inwestorów, przecież to dla nas szansa rozwoju, niech robią to samo co my 2x drożej i gorzej. 

przy Forcie św. Elma

Urokliwe uliczki La Valletty

Mogłabym pisać jeszcze wiele, bo wrażeń po wizycie na Malcie mam mnóstwo. Wielu rzeczy  nie zobaczyłam, bo ileż można zobaczyć w 4 dni? O wielu rzeczach wartych zobaczenia nawet nie wspomniałam, wiem to.  Fajnie, że został niedosyt, bo to znaczy że z chęcią jeszcze kiedyś na Maltę wrócę.


 Na koniec mój mały bzik: znaki drogowe. Zwróćcie uwagę na krótkie spodenki chłopca i kokardkę u dziewczynki- nasze znaki nie mają takiej dbałości o szczegóły. ;)

Znak jest cały skorodowany, taki mają klimat :P


1 komentarz: