wtorek, 29 kwietnia 2014

10. Dźwięki i barwy Bolonii





Wyjeżdżałam z Malty z niemałą obawą. Po raz pierwszy miałam podróżować sama- począwszy od dostania się na lotnisko, przez samotne zwiedzanie miasta, a skończywszy na samotnym powrocie stopem.

Wystarczył jednak tylko moment, bym znów poczuła czemu podróżuję. Przez moment stałam się zbyt pewna i wsiadłam o złego autobusu. Chwila dezorientacji, przerażająca myśl: "O Boże, nie zdążę na samolot!" i po raz pierwszy od bardzo dawna to uczucie. Obudź się, zrób coś. Spytałam o drogę, sprawdziłam autobus, oszacowałam swoje szanse na zdążenie na lotnisko. Spotkałam Polaka, który dzień wcześniej zapraszał nas na Gozo. Po rozmowie z nim przeszło mi przez myśl: W sumie, nie ma tragedii, zawsze mogę tu zostać. Potrzebne było mi tylko skupienie i wiedziałam, że jestem na właściwym miejscu. Harmonia.


Pierwsze starcie
Pierwszą noc w Bolonii miałam spędzić w domu Amedeo- 26-letniego Włocha i jego rodziny. Byłam pierwszą osobą, która gościła u nich z Couchsurfingu, równolegle z Lance'm- Amerykaninem o hiszpańskich korzeniach, który po studiach (biolog, co za zbieżność!) postanowił zwiedzać świat.


Ten wieczór zapamiętam jako jeden z najbardziej niezwykłych- razem z chłopakami przygotowaliśmy pod wodzą Lance'a chilli con carne- Amedeo mówił, że włoską tradycją jest wspólne gotowanie, o czym zresztą przekonałam się dzień później. Zaraz po chilli mama Amedeo przyniosła domowe włoskie lody, a następnie poszliśmy zobaczyć nocne życie Bolonii.

Jeden ze smaczków, które odkryłam w Bolonii tej nocy to brama-konfesjonał. W bramie w o podstawie kwadratu gdy stanąłeś na naprzeciwległych bokach mogłeś szepcząc porozumieć się z osobą po drugiej stronie. Brama ta została zaprojektowana w celu spowiedzi i całkiem niepozornie mieściła się w centrum miasta.

Sobota w Bolonii:

Od rana rozpoczęłam samotne zwiedzanie miasta. Ledwo zdążyłam wejść między kamieniczki, a trafiłam na targ staroci z takimi oto cudami: 

 Po dosyć długim reasearchu co to właściwie dokładnie jest (typowa lutnia? nie... mandolina? niee.. typów było milion) przy pomocy kuzyna zadecydowałam, że to lutnia romantyczna. Szkoda, że po 10 minutach gdy wróciłam na stoisko już jej nie było (chociaż znając życie i tak bym jej nie mogła kupić - stragan dalej za rzeźbioną, pękniętą fujarkę chcieli 50 euro...)
Uznałam to jednak jako dobry znak dla tego, czego szukam w tym mieście i faktycznie nie musiałam długo czekać, zaraz obok pojawił się pierwszy uliczny akordeonista, zaraz po nim bluesowo grający duet itd.




Bolońskie ulice pełne są dźwięków, przez stulecia niewiele się zmieniło. U góry jeden z moich ulicznych faworytów- grali muzykę, która przypominała mi czołówkę z Maratonu uśmiechu.

Chłonąc dźwięki wokół weszłam na bolońskie dwie wieże (brzmi trochę jak w Władcy Pierścieni :P)

Widok z góry wież był oszałamiający- całe miasto jest w starym stylu. Coś niesamowitego.

Po południu mój host zabrał mnie do teatru na Wachlarz Lady Windermere Oscara Wilde'a- grał w sztuce razem z mamą, w przedstawieniu dla podopiecznych domu opieki.




Nieświadomie trafiłam na Wigilię Niedzieli Palmowej w Bolonii. (o tym dłużej kiedy indziej)  Będąc na Piazza Maggiore usłyszałam przepiękne opracowanie jednej z pieśni- szukałam wokół źródła dźwięki i finalnie znalazłam się w środku przeogromnej procesji do Katedry św. Piotra.

Mam ogromny niedosyt Bolonii i Włoch- drewnianych okiennic, eleganckich pań i szalonych kierowców aut.
Nie zdążyłam spisać tego, co siedziało mi w głowie po wizycie we Włoszech, a już jutro podbijam Amsterdam. Czego oczekuję? Choć odrobiny śladów twórczości franko-flamandzkiej, dużo sztuki ulicznej i Caro Emerald. Ponadto doskonałej zabawy na campie z ekipą Addicted2fun i resztą osób, które biorą udział w wyścigu Poznań-Amsterdam

Jeszcze trochę zdjęć:







Zdjęcia w żaden sposób nie poprawione- nie pomyślałabym, że nie z lenistwa, a z braku czasu! totalnie.
Ahoj przygodo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz