Wyjeżdżałam z Malty z niemałą obawą. Po raz pierwszy miałam podróżować sama- począwszy od dostania się na lotnisko, przez samotne zwiedzanie miasta, a skończywszy na samotnym powrocie stopem.
Wystarczył jednak tylko moment, bym znów poczuła czemu podróżuję. Przez moment stałam się zbyt pewna i wsiadłam o złego autobusu. Chwila dezorientacji, przerażająca myśl: "O Boże, nie zdążę na samolot!" i po raz pierwszy od bardzo dawna to uczucie. Obudź się, zrób coś. Spytałam o drogę, sprawdziłam autobus, oszacowałam swoje szanse na zdążenie na lotnisko. Spotkałam Polaka, który dzień wcześniej zapraszał nas na Gozo. Po rozmowie z nim przeszło mi przez myśl: W sumie, nie ma tragedii, zawsze mogę tu zostać. Potrzebne było mi tylko skupienie i wiedziałam, że jestem na właściwym miejscu. Harmonia.
Pierwsze starcie
Pierwszą noc w Bolonii miałam spędzić w domu Amedeo- 26-letniego Włocha i jego rodziny. Byłam pierwszą osobą, która gościła u nich z Couchsurfingu, równolegle z Lance'm- Amerykaninem o hiszpańskich korzeniach, który po studiach (biolog, co za zbieżność!) postanowił zwiedzać świat.
Ten wieczór zapamiętam jako jeden z najbardziej niezwykłych- razem z chłopakami przygotowaliśmy pod wodzą Lance'a chilli con carne- Amedeo mówił, że włoską tradycją jest wspólne gotowanie, o czym zresztą przekonałam się dzień później. Zaraz po chilli mama Amedeo przyniosła domowe włoskie lody, a następnie poszliśmy zobaczyć nocne życie Bolonii.
Jeden ze smaczków, które odkryłam w Bolonii tej nocy to brama-konfesjonał. W bramie w o podstawie kwadratu gdy stanąłeś na naprzeciwległych bokach mogłeś szepcząc porozumieć się z osobą po drugiej stronie. Brama ta została zaprojektowana w celu spowiedzi i całkiem niepozornie mieściła się w centrum miasta.
Sobota w Bolonii:
Od rana rozpoczęłam samotne zwiedzanie miasta. Ledwo zdążyłam wejść między kamieniczki, a trafiłam na targ staroci z takimi oto cudami:
Uznałam to jednak jako dobry znak dla tego, czego szukam w tym mieście i faktycznie nie musiałam długo czekać, zaraz obok pojawił się pierwszy uliczny akordeonista, zaraz po nim bluesowo grający duet itd.
Bolońskie ulice pełne są dźwięków, przez stulecia niewiele się zmieniło. U góry jeden z moich ulicznych faworytów- grali muzykę, która przypominała mi czołówkę z Maratonu uśmiechu.
Chłonąc dźwięki wokół weszłam na bolońskie dwie wieże (brzmi trochę jak w Władcy Pierścieni :P)
Widok z góry wież był oszałamiający- całe miasto jest w starym stylu. Coś niesamowitego.
Po południu mój host zabrał mnie do teatru na Wachlarz Lady Windermere Oscara Wilde'a- grał w sztuce razem z mamą, w przedstawieniu dla podopiecznych domu opieki.
Nieświadomie trafiłam na Wigilię Niedzieli Palmowej w Bolonii. (o tym dłużej kiedy indziej) Będąc na Piazza Maggiore usłyszałam przepiękne opracowanie jednej z pieśni- szukałam wokół źródła dźwięki i finalnie znalazłam się w środku przeogromnej procesji do Katedry św. Piotra.
Mam ogromny niedosyt Bolonii i Włoch- drewnianych okiennic, eleganckich pań i szalonych kierowców aut.
Nie zdążyłam spisać tego, co siedziało mi w głowie po wizycie we Włoszech, a już jutro podbijam Amsterdam. Czego oczekuję? Choć odrobiny śladów twórczości franko-flamandzkiej, dużo sztuki ulicznej i Caro Emerald. Ponadto doskonałej zabawy na campie z ekipą Addicted2fun i resztą osób, które biorą udział w wyścigu Poznań-Amsterdam
Jeszcze trochę zdjęć:
Zdjęcia w żaden sposób nie poprawione- nie pomyślałabym, że nie z lenistwa, a z braku czasu! totalnie.
Ahoj przygodo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz